Rozdział 2 "Just kill me"
- Proszę- cicho wołam kiedy w moim pokoju rozlega się ciche pukanie do drzwi.
Te się odsuwają a w progu staje nie kto inny jak Prywlle. Od razu zauważam, że w jednej dłoni niesie kubek z naparem z specjalnych ziół dzięki którym ból jest dla mnie bardziej do zniesienia. Dzisiaj już drugi raz mi go przynosi. W czasie kiedy on zasuwa drzwi i podchodzi do łóżka, ja odkładam czytaną wcześniej książkę na szafkę nocną nie zapominając o włożeniu zakładki. Chwytam kubek kiedy blondyn mi go podaje i cicho dziękuję. Nie wiem czy to przez tą specjalną herbatę ale bardzo mi się polepszyło. Dopiero wczoraj się obudziłem z trzydniowej drzemki ale mogę już wykonywać jakieś niezbyt wymagające ruchy rękami bez paraliżującego bólu. Domyślam się, że wpływ na to miał zarówno napar jak i moja dosyć duża odporność na ból.
- Widzę, że ci się polepszyło- komentuje Prywlle kiedy zauważa, że dosyć swobodnie, w porównaniu do wczoraj, mogę poruszać rękami.
- No cóż...-śmieję się cicho- ... nadal odczuwam ból przy ruchu ale jest do wytrzymania.
Wyginam usta w delikatnym uśmiechu po czym biorę łyk ciepłej herbaty. Mam dzisiaj zadziwiająco dobry humor biorąc pod uwagę ostatnie zdarzenia. Odkąd tylko rano się obudziłem czułem się tak jakoś... lepiej. Nie tylko pod względem fizycznym ale też psychicznym. Jakbym po prostu pogodził się z tym co się stało, a także tym co ma nadejść. Muszę przyznać, że nie czułem się tak odprężony i wewnętrznie spokojny od długiego czasu. Choć niestety nadal podskórnie odczuwałem swego rodzaju niepokój.
- Nie nadwyrężaj się- przypomina mi Prywlle.
- Naprawdę nie czuję się tak źle- zapewniam blondyna.- Myślę, że może nawet mógłbym spróbować wstać- wspominam przy okazji.
Przy wcześniejszym spotkaniu Prywlle niemal wymusił na mnie obietnicę, że nie będę próbował wstawać jeżeli będę sam. Podejrzewam, że podłożem do tego była chęć jak najszybszego pozbycia się mnie stąd a, bądźmy szczerzy, mógłbym sobie coś zrobić próbując wstać. W końcu byłem wcześniej wręcz sparaliżowany przez ogromny ból towarzyszący jakiemukolwiek ruchowi. W takim przypadku łatwo można przewidzieć, że taki wypadek zaowocowałby moim dłuższym pobytem tutaj. Bo nie ma oczywiście mowy, żeby idealnie wychowany syn lidera Klanu Danatuq mógłby porzucić ranną bądź chorą osobę.
Ale nie mogę powiedzieć, żeby bardzo to mi przeszkadzało. Sam chcę jak najszybciej opuścić to miejsce najlepiej z jak najmniejszymi dolegliwościami. I pomimo, że moja duma może na tym ucierpieć, jeszcze bardziej niż do tej pory, wiem, że może być mi potrzebna drobna pomoc przy stawianiu pierwszych kroków. Nie mam pewności czy zawartość fiolki nie sparaliżuje mojego ciała tak samo jak wcześniej. Więc muszę schować swoją dumę i honor do kieszeni i poprosić Prywlla aby przynajmniej stał obok i w razie czego zabrałby moje zwłoki z podłogi z powrotem na łóżko. Nawet jeżeli miałby śmiać się do rozpuku z mojego zapewne pięknego bliskiego spotkania z ziemią.
W czasie gdy czekam na reakcję blondyna na moje słowa popijam spokojnie herbatę. Staram się nie wpatrywać wyczekująco w mężczyznę. Nie znam go na tyle dobrze, żeby przewidzieć jego reakcję choć podejrzewam, że początkowo będzie sceptyczny co do tego pomysłu. W końcu dopiero drugi dzień jestem przytomny a jak tylko się obudziłem byłem w stanie tylko mówić, pomimo, że i tak robiłem to z bólem a poza tą jedną czynnością nie mogłem się w ogóle ruszyć. Czuję na sobie wzrok Prywlla, który przez dłuższą chwilę zamyśla się. Ja natomiast kończę pić napar i odstawiam kubek na szafkę nocną. Przez cały czas staram się nie dać po sobie poznać, że odczuwam ból przy ruchu, chociaż na szczęście mniejszy niż początkowo i nie paraliżujący.
- Jesteś pewny?- pyta w końcu blondyn jakby niedowierzając w moje "ozdrowienie". Nieświadomie i prawie niewidocznie przekręca głowę na bok wpatrując się we mnie i oczekując odpowiedzi. Niemal parskam śmiechem gdy widzę ten ruch jednak udaje mi się nie wydać z siebie tego dźwięku choć uśmiech znowu gości na moich ustach.
- Oczywiście- mówię radośnie próbując nie śmiać się na głos.
Nigdy bym się nie spodziewał, że tak mały i niemal niewykrywalny ruch kogoś ucznia Klanu Danatuq sprawi mi tyle wewnętrznej radości. To przekrzywienie głowy od razu skojarzyło mi się z psem, który patrzy z ciekawością na swojego właściciela. To porównanie sprawiło, że jeszcze bardziej wewnętrznie miałem ochotę umierać ze śmiechu. Zewnętrznie jednak ciągle tylko delikatnie się uśmiechałem, żeby nie wyjść na kogoś chorego psychicznie.
- No to spróbujmy- zaskakuje mnie tą odpowiedzią.
Wstaje z łóżka na którego krawędzi usiadł na początku po uzyskaniu mojej zgody i odsuwa się trochę żeby dać mi miejsce. Dosyć szybko otrząsam się z początkowego zdziwienia i zdejmuje z siebie dosyć cienki koc jakim byłem przykryty. Nie spodziewałem się, że tak łatwo blondyn zgodzi się, żebym próbował wstawać. Najwyraźniej bardzo mnie już tu nie chce.
- Myślałem, że będziesz się sprzeciwiać temu pomysłowi trochę dłużej- wyznałem śmiejąc się cicho i jednocześnie opuszczając swoje nogi z lekkim bólem na podłogę.
- Skoro naprawdę czujesz się już lepiej to nie ma sensu odwlekać tej chwili- wyjaśnia spokojnie mężczyzna obserwując moje ruchy.
Skupiam się na wstaniu z mebla więc nie odpowiadam mu już. Początkowo opieram się na rękach jednak staram się wyprostować stojąc na nogach. Mam złe przeczucie. Gdy tylko wstaję na kilka sekund przed oczami pojawiają mi się mroczki i mam wrażenie jakbym zupełnie zapomniał jak się chodzi. Staram się zrobić krok do przodu jednak moje ciało przeszywa ból zaczynając od nóg. Dosłownie na chwilę tracę koncentrację i panowanie nad ciałem i czuję jak moje kolana uginają się pode mną. Zdaję sobie sprawę, że nie uniknę już upadku. W moich myślach pojawia się żałosny obraz mnie leżącego bezwładnie na ziemi. Zamykam oczy i staram się wyciągnąć ręce przed siebie przygotowując się na ból towarzyszący randce z podłogą.
Jakie jest moje zdziwienie kiedy oczekiwane zderzenie z twardą powierzchnią nie nadchodzi przez kolejne sekundy za to czuję lekki nacisk na klatce piersiowej i ramieniu. Uchylam lekko powieki i stwierdzam, że podłoga jest tylko trochę bliżej niż wcześniej. Kiedy lekko spuszczam wzrok widzę granatowo turkusowy rękaw co sprawia, że szybko podnoszę wzrok wyżej i natrafiam na spojrzenie błękitno turkusowych oczu. Wychodzi na to że, Prywlle zdążył zareagować na tyle szybko, żeby mnie złapać przed upadkiem. Jedną ręką zatrzymał moje ciało aby nie spadło na ziemię, dlatego czuję jego ramię na klatce piersiowej, a drugą dla pewności złapał mnie za ramię, co również poczułem.
Jego twarz przez to jest blisko. Za blisko. Czuję jak moje policzki robią się ciepłe i lekko zawstydzony odwracam wzrok. Nie wiem co byłoby bardziej upokarzające. Upadek ryjem na ziemię czy fakt, że ewalar mnie przed tym "uratował". Mam swoją dumę jak każdy spośród podobnych mi, więc oczywistym jest fakt, że oba przypadki są w pewnym stopniu ujmą na honorze. Chociaż zostanie rannym przez zwykłe spotkanie z podłogą byłoby chyba jednak bardziej upokarzające. Nie sprawia to jednak, że czuję się komfortowo w tej sytuacji.
- Dziękuję- mówię cicho kiedy pomaga mi złapać równowagę i z powrotem stanąć na nogach.- Nie śpieszy mi się do randki mojej twarzy z podłogą- śmieję się już trochę głośniej.
Prywlle nie komentuje tego ale zauważam rozbawienie w jego oczach i to jak się uśmiecha. Powinien to robić częściej- przemyka mi przez myśl. Pomimo, że jest uprzejmy przez wpojone mu zasady dobrego zachowania to jak dotąd nie widziałem jego szczerego uśmiechu.
- Z tego powodu nie chciałem abyś sam próbował wstawać- mówi cicho blondyn nawiązując do obietnicy jaką musiałem złożyć. W duchu jeszcze raz za to mu dziękuję bo sam pewnie nie byłbym w stanie poprosić, żeby towarzyszył mi przy mojej próbie wstania.
Kiedy przez chwilę obserwuję jego ruchy zauważam pewną ciekawą rzecz. Pomimo, że mężczyzna bez wahania uchronił mnie przed upadkiem to unika kontaktu cielesnego. Przytrzymuje mnie tylko w miejscach gdzie izoluje mnie od niego moja szata. Mogę się mylić bo nie poświęcam temu dużo uwagi ale odnotowuję to gdzieś z tyłu głowy skupiając się teraz jednak na moich innych problemach. Takich jak na przykład okropny ból jaki ogarnął moje ciało.
- Nie chcesz jednak spróbować innym razem?- pyta Prywlle widząc stan w jakim się znajduję. Zanim mu odpowiadam zaciskam zęby z bólu.
- Jeśli będę odpuszczał tak łatwo...-zaczynam mówić lekko krzywiąc się z bólu- ...to niczego nie uda mi się osiągnąć- dokańczam.
Ignorując ból staram się uśmiechnąć w jego stronę. Prywlle w milczeniu akceptuje moją decyzję i nie stara się na siłę zmienić mojego zdania. Przez następne kilkanaście, albo kilkadziesiąt, minut staram się chodzić stawiając niepewne kroki. Przez cały ten czas blondyn cierpliwie chodzi tuż obok mnie asekurując mnie i łapiąc kiedy zaczynam się chwiać. Jako, że przy moim aktualnym stanie nie jestem w stanie szybko się poruszać i przez ból czasem tracę kontrolę nad ciałem na kilka sekund w myślach dziękuję wiele razy za ogromne pokłady cierpliwości jakie posiada mężczyzna. Bo nawet jeżeli wewnętrznie zaczyna się irytować to nie pokazuje tego po sobie tylko spokojnie towarzyszy mi w tej nieudolnej imitacji spaceru po własnym pokoju. Nie wyobrażam sobie nawet, że miałbym teraz wyjść poza te cztery ściany i narazić się na spotkanie innych członków bądź służących Klanu Danatuq. Bo jednym jest kiedy służąca przynosi ci obiad do łóżka a drugim kiedy nieudolnie starasz się chodzić pomimo ogromnego bólu i widzi to więcej niż jedna, mimo wszystko znana ci, osoba.
Nie czuję się też teraz na siłach, żeby prowadzić długie wędrówki po... rezydencji? W sumie nie wiem po czym ale po prostu nie mógłbym bardzo długo tak "spacerować". Z tego też powodu nie spieram się bardzo kiedy kolejnym razem Prywlle proponuje zakończenie tego co robimy. Kilkadziesiąt minut wystarczyło mi, żebym trochę poprawił się i nie wywalał na każdym kroku. Nie mam też ochoty sprawdzać dzisiaj gdzie sięgają granice cierpliwości blondyna. Czuję się trochę dziwnie kiedy mężczyzna pomaga mi się położyć bo no cóż... nikt mi nigdy nie pomagał w takich prostych czynnościach. Z ulgą stwierdzam, że po kilku minutach odpoczynku ból trochę ustępuje. Po krótkiej rozmowie z Prywllem ten w końcu opuszcza mój pokój. Cieszę się, że tak szybko mi się polepsza. W najlepszym przypadku za kilka dni będę mógł już opuścić to miejsce. I w końcu dokończyć realizować mój plan. Mam tylko nadzieję, że nie napotkam jakiś większych problemów tym razem. W końcu zostało tak niewiele czasu i możliwości odwrócenia skutków nie do końca chcianej "pomocy".
****************
Znowu...
Znowu to widzę choć nie chcę...
Tak bardzo nie chcę tego widzieć!
Stoję pośrodku tego wszystkiego. Gdzie bym się nie obrócił widzę to samo. Śmierć, walka, broń i znowu śmierć. Obracam się a przed oczami migają mi kolorowe szaty, błyski ostrzy i czerwona ciecz, która pokrywa już chyba całą ziemię. Szczęk broni, krzyki przepełnione bólem umierających i okrzyki wojenne wręcz ogłuszają. Wszechobecny chaos pochłania kolejne życia a ja nie jestem w stanie się ruszyć. Patrzę na to wszystko jakby zza mgły. Wszędzie ktoś walczy, ktoś wygrywa a ktoś umiera, gdzieś w oddali najeźdźcy podpalają wszystko. Z trudem staram się nie wypatrywać znajomych twarzy pośród ciał leżących na ziemi i deptanych przez te wciąż walczące osoby. Przeskakuję co chwilę wzrokiem na kolejne pary pochłonięte w walce, chociaż czasem kilka osób rzuca się na jedną, i siłą woli omijam twarze ludzi ubranych w tak dobrze znane mi szaty.
Jest teraz tylko jedna rzecz, której pragnę bardziej niż czegokolwiek innego. Chcę stąd uciec. Uciec i przekonać się, że to nie jest prawda, że tak naprawdę wszystko jest w jak najlepszym porządku i nic nikomu się nie stało a ja po prostu nawdychałem się jakiejś dziwnej rośliny, która wywołuje omamy. Nie chcę brać w tym udziału. Nie chcę, żeby ktokolwiek musiał brać w tym udział. Nawet nie wiem kiedy ale zaczynam biec na oślep przed siebie. Nie mam dużej kontroli nad ciałem jednak nie zwracam na to uwagi. Czuję jak oczy mi się szkolą a obraz rozmazuje. Jestem słaby. Mogłem to powstrzymać ale tylko sprawiłem, że teraz wszyscy walczą. Jestem aż tak beznadziejny, że równie dobrze to ja mogłem to wszystko wywołać. Staram się ignorować wszechobecne krzyki bólu i, momentami niezdarnie, wymijam walczących nie zaprzestając biegu. Nie wiem gdzie chcę dotrzeć, dokąd chcę uciec. Nie myślę nad tym, po prostu biegnę przed siebie.
Nie mam pojęcia ile tak biegnę. Może minuty, może godziny ale nie zwracam na to uwagi. Jak zza mgły dociera do mnie fakt, że niemal słaniam się na nogach i nie mogę złapać głębszego oddechu. Szaleńczy bieg wyczerpał moje ciało ale nie mam ochoty teraz się zatrzymywać. Zamykam oczy bo mam już dość widoku wszechobecnej rzezi. Pole bitwy wypełnione jest śmiercią, bólem, krwią i żądzą mordu tak bardzo, że można by oszaleć od tego. A ja mam już tego serdecznie dosyć. Uchylam lekko powieki czując dziwną zmianę i ze zdziwieniem stwierdzam, że stanąłem w miejscu. Walczących ludzi zostawiłem za sobą jednak widok przede mną nie napawa mnie optymizmem. Moim oczom ukazuje się siódemka osób. Czwórka z nich stoi naprzeciwko pozostałej trójki, więc łatwo można zauważyć obie strony sporu. Zauważam pewne różnice pomiędzy obiema grupami. Ta z przewagą liczebną wygląda jakby już brała udział w walce. Niewielkie skaleczenia, malutkie rozdarcia w szatach, lekko ubrudzone stroje i u niektórych wyciągnięte bronie. Natomiast u trójki osób nie widać takich śladów. Nienaganne ubrania, czyste stroje i schowane aczkolwiek obecne bronie. Ponadto mężczyzna stojący pośrodku trójki jest nieco wysunięty naprzód jakby był ich liderem. Posiada on najbardziej jaskrawy strój spośród obecnych.
Pomimo, że nie mogę zobaczyć ich twarzy dokładnie, jakby były częściowo skryte, mogę bez problemu rozpoznać ich stroje. No i samo to, że jest ich siódemka coś sugeruje. Z niepokojem obserwuję jak wymieniają jakieś słowa, których niestety nie jestem w stanie usłyszeć. Nie mogę się ruszyć więc pozostaje mi czekanie i obserwowanie jak potoczy się sytuacja. Mężczyzna w jaskrawym stroju emanuje pewnością siebie i pogardą. W pewnym momencie coś mówi i odwraca się odchodząc. Pozostała dwójka podąża za nim z czego jeden przy tym wyciąga swój miecz i stuka jego końcówką w ziemię. Nie mogę zareagować kiedy wszystko pochłania ogień i otacza mnie ze wszystkich stron. Dzieje się to tak szybko, że już po fakcie z zaskoczeniem zaczynam się rozglądać. Nie mogę nic dostrzec oprócz oślepiających płomieni. Są wszędzie, ze wszystkich stron. Po bokach a nawet nade mną jak i pode mną. Oczy zaczynają mnie boleć od nadmiaru światła. Języki ognia łaskoczą moje ciało ale ku mojemu zdziwieniu nie czuje bólu poparzeń. Zaciskam powieki bo nie mam już pojęcia co w takiej sytuacji mogę zrobić. Jestem słaby, więc co się dziwić. Zasłaniam ramionami oczy jakby mogło to jakoś mi pomóc i nieświadomie robię przy tym mały krok w tył.
Czuję nagłą zmianę. Zaskoczony opuszczam ręce i otwieram oczy. Nie ma już nigdzie niszczycielskich płomieni. Rozglądam się. Ziemię przykrywa warstwa popiołu a bliżej wcześniejszego pola bitwy można zauważyć także zwęglone trupy. Nie widzę nigdzie nikogo z siódemki ludzi, nawet pośród martwych ciał, ale nie ma też walczących osób. Pozostali już tylko ludzie polegli w walce. W niektórych miejscach wciąż tli się żar a w innych widać wbite flagi z wymalowanymi herbami. Trzema herbami. Oczy zachodzą mi łzami gdy uświadamiam sobie co to zapewne oznacza. Upadam na kolana jednak nie zauważam tego pogrążając się w myślach.
- To wszystko twoja wina!- słyszę nagle jakiś głos jakby czytał moje myśli. Gorączkowo rozglądam się szukając źródła głosu ale owego nie znajduje.
- Przyniosłeś hańbę rodzinie!- rozlega się kolejny.
- To przez ciebie teraz nie żyją!
- Jesteś beznadziejny!
- Od urodzenia słabeusz!
Kolejne i kolejne głosy dołączają do oskarżania i obrażania mnie. Obraz mi się rozmazuje i podwaja przez słoną wodę płynącą z moich oczu. Próbuję zatkać uszy dłońmi ale wtedy czuję jakby te głosy pochodziły wprost z mojej głowy. Mam ochotę krzyczeć, uciec stąd, zrobić cokolwiek byleby tylko przestać je słyszeć. W którymś momencie wstaję z ziemi i zaczynam biec przed siebie na oślep. Tak samo jak wcześniej jednak teraz nie w trakcie walki tylko po niej kiedy to wszędzie leżą ciała poległych wojowników. Potykam się o truchła, czasem przewracam ale za każdym razem wstaję i biegnę dalej chcąc uciec od wewnętrznych głosów. Te zauważając moje starania tylko się śmieją nie zaprzestając rzucania obelg. Najgorsze jest to, że po prostu powtarzają słowa wypowiedziane przez ludzi, których uważałem za rodzinę.
Ja już nie chcę...
Proszę...
Błagam...
Zostawcie mnie w spokoju...
Po prostu mnie zabijcie...
Komentarze
Prześlij komentarz